Internet to potÄga ÂŤ ObserwujÄ, myĹlÄ, piszÄ â serwis Goldenrose
Długość może odstraszać ale naprawdę warto przeczytać!!!!!Tekst o Kazimierzu Greniu, rzeszowskim radnym, prezesem Podkarpckiego Związku Piłki Nożnej. Na forum był już wspominany w temacie Jak oni parkują? gdy postawił swojego mercedesa na zakazie.
- To Nikodem Dyzma polskiej piłki - mówią o Kazimierzu Greniu jego przeciwnicy. Czy ktoś, kto jeszcze niedawno prowadził konferansjerkę na dniach rzeszowskiego osiedla, już wkrótce będzie rozdawał najważniejsze karty w PZPN?
Kazimierz Greń jest radnym Rzeszowa i szefem Podkarpackiego Związku Piłki Nożnej. Pilnie pracuje w komitecie wyborczym Grzegorza Laty kandydującego na prezesa związku. W przedzjazdowych kuluarach głośno o tym, że Greń po czwartkowych wyborach może zostać wiceprezesem PZPN lub sekretarzem generalnym.
W sobotę pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją Julia Pitera pochwaliła się publicznie, że to za jej przyczyną organy skarbowe zainteresowały się polityką podatkową prowadzoną przez PZPN i wykryły, że związek nie zapłacił kilkunastu milionów złotych podatku VAT. Może więc teraz Pitera wyciągnie kolejnego asa z rękawa czy może królika z kapelusza - i państwowe służby zajmą się Greniem.
Morycz oskarża
Minister Pitera dobrze zna przypadki Kazimierza Grenia, bo od wiosny 2008 roku dostaje alarmujące pisma w jego sprawie. Autorem jest Wincenty Morycz, były wiceprezes Podkarpackiego ZPN, który wiedzie spokojne życie emeryta w podrzeszowskiej wsi.
Pitera odpowiedziała dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy napisał bezpośrednio do premiera Donalda Tuska. Było to w końcu sierpnia, a już 18 września Morycz dostał odpowiedź podpisaną przez Piterę, że "poinformowała o sprawie ministra sportu" i że w kolejnym liście napisze o "wynikach interwencji".
Co to za sprawa? - Mówiąc najogólniej: autorytarne rządy, nieliczenie się z kimkolwiek i marnotrawienie funduszy Podkarpackiego ZPN - wylicza Morycz. Konkrety wypunktował w piśmie do Pitery. M.in.:
- brak sprawozdania komisji rewizyjnej z czteroletniej kadencji, mimo że trafiły do niej prośby jednego z działaczy o rozliczenie podróży służbowych z lat 2005-06 na ponad 150 tys. zł, i zakupy tzw. materiałów bieżących za niemal 80 tys. zł.
- zorganizowanie prywatnej kampanii wyborczej do Rady Miasta za pieniądze związkowe;
- wydawanie bez zgody zarządu pieniędzy związkowych na imprezy związane z futsalem, którego w strukturach Podkarpackiego ZPN nie ma;
- samowolne zwiększenie o 30 tys. zł wydatków na obchody 60-lecia podkarpackiego futbolu;
- pobieranie z kasy związku nienależnych pieniędzy za nieobecności spowodowane uczestnictwem w obradach Rady Miasta, wyjazdami z reprezentacją futsalu czy na zarządy PZPN;
- zorganizowanie w maju 2008 roku, tydzień przed zjazdem Podkarpackiego ZPN, "upojnego" spotkania z delegatami w Boguchwale (oczywiście za pieniądze związku), podczas którego dzielono, kto dostanie jaką funkcję;
Greń zbija zarzuty: - Bzdura, przyjmujemy bilans co roku. Związek przeszedł wiele kontroli. ZUS i urząd skarbowy zbadały nas wzdłuż i wszerz. Nie stwierdzono żadnych uchybień. Kiedy w czerwcu kończyłem swoją pierwszą kadencję na stołku prezesa, specjalnie zrobiłem porównanie. Cztery lata wcześniej na koncie naszego ZPN było 350 tys. zł mniej. A budżet roczny to 750 tys. zł. To jest niegospodarność?
I tłumaczy, dlaczego Morycz go oczernia. - Bo zlikwidowałem na Podkarpaciu stare układy, których on był uosobieniem. Poza tym przecież pan Morycz jako wiceprezes poprzedniej kadencji w każdej chwili miał wgląd we wszystkie dokumenty. Nie mogłem mu zabronić otworzyć szafy z dokumentami.
Morycz tylko się śmieje: - Bardziej dyktatorskich rządów niż Grenia w podkarpackiej piłce nie widziałem. To już na Kubie jest większa demokracja.
Frezer z "Zelmeru"
Skąd wziął się Kazimierz Greń? - Z tego, co wiem, wypłynął na osiedlu, na którym od dawna mieszka - opowiada Konrad Fijołek, przewodniczący Rady Miasta. - To typ aktywisty społecznika. Angażował się w życie mieszkańców. Konferansjerka na dniach osiedla, zawody dla dzieci, takie rzeczy. Dzięki temu dał się poznać na osiedlu. I został radnym.
- W kampanii wyborczej szedł ostro - wspomina Fijołek. - Tak ją prowadził, jaki sam jest. Miał drużynę, która najszybciej i najsprawniej zalepiała plakaty konkurencji. Stali przy każdym słupie i co kto nakleił, od razu to zalepiali. Ludzie mieli sporo pretensji do niego, że idzie totalnie. Czasem przesadzał, pamiętam, że sam zwróciłem mu uwagę.
Do Rady Miasta wszedł w 2002 roku z listy SLD. Po czterech latach ponownie zdobył mandat, choć był już kandydatem niezależnym. Fijołek: - Ma tendencję do wyczuwania wiatru historii. Jakoś zawsze udaje mu się trzymać z wygranymi.
Greń tłumaczy rozbrat z lewicą niedotrzymaniem przez nią obietnic wyborczych. - Nie podoba mi się czasem to i tamto. Gdy z SLD szliśmy do wyborów, przyrzekaliśmy ludziom pewne rzeczy. I nie spełniliśmy tego. Więc zrezygnowałem.
Fenomen Grenia polega nie tylko na tym, że mu się chce i angażuje się we wszystko, ale i na tym, że jest szalenie bezpośredni. Niektórzy twierdzą, że wręcz bezczelny, jeśli widzi własną korzyść.
Morycz: - Nie ma w Rzeszowie człowieka ze szczytów władzy, z którym nie byłby po imieniu. I bardzo lubi tym imponować. Ile razy słyszałem jak mówił: "Zadzwonię do Tadka (prezydent miasta) i załatwimy to". Oplątuje wszystkich siecią zobowiązujących uprzejmości, hurtowo przy wszystkich okazjach rozdaje te swoje breloczki, szlafroczki za związkowe pieniądze. Już chyba nie ma w Rzeszowie ważnego człowieka, który nie byłby odznaczony medalem "zasłużony dla podkarpackiej piłki nożnej". A taki przykład: był na Euro z całą rodziną. Ale kto mu coś powie czy go skontroluje, jak całej rzeszowskiej wierchuszce też dał bilety? On nie jest głupi.
Po wejściu do Rady Miasta Greń przepisał na żonę sex-shop - jedyny w Rzeszowie. - Proszę mnie o to nie pytać, nie mam z tym nic wspólnego. To interes żony - mówi dziś. W oświadczeniach majątkowych poza oficjalnymi dochodami z piłki i ratusza wykazuje jedynie dochód z wynajmu nieruchomości w centrum Rzeszowa.
Fijołek: - Moim zdaniem niektóre jego cechy charakteru mogą wskazywać, że jest typem karierowicza. Ma parcie do przodu, ale też wiele daje od siebie. A już na pewno to człowiek, którego lepiej mieć po swojej stronie.
Wejście Grenia
Już z pozycji radnego Greń wystartował w 2004 roku w wyborach na szefa Podkarpackiego ZPN. Niespodziewanie wygrał. - Wtedy po raz pierwszy pokazał, że nie tylko jest aktywny, ale i skuteczny - mówi Fijołek. - Przysporzył sobie kilku wrogów, ale zmienił całkowicie rzeczywistość w podkarpackiej piłce. I od tej pory rządzi w niej niepodzielnie.
- Ale jakimi metodami - zauważa Morycz. I podaje kolejny przykład. - Jest chyba posiadaczem jedynego w Rzeszowie telefonu służbowego bez limitu kosztów. Oczywiście za wszystkie rozmowy płaci związek. Podobno przez cztery lata wydzwonił 80 tys. zł. Ale tego oficjalnie też nigdzie nie ma.
Morycz, jak to przegrany, został na placu boju sam. A Greń nie jest zwykłym prezesem ZPN. Jest bogiem Podkarpacia. 1 czerwca 2008 na zjeździe wyborczym był jedynym kandydatem na prezesa i dostał 162 głosy. Wszystkie poza swoim, sam wspaniałomyślnie się wstrzymał.
Zalety Grenia potwierdza Michał Listkiewicz: - To działacz młodego pokolenia z niewielkim stażem. Ma niespożyte chęci i mnóstwo pomysłów, jest taką nakręconą sprężynką. Bardzo sprawny logistycznie i skuteczny. Dba o wszystko. Ma mocną pozycję na Podkarpaciu. Wszyscy się z nim tam liczą. Wiem, że kiedy zaprasza do siebie do Rzeszowa gości, potrafi w hotelu zrobić odprawę ze sprzątaczkami.
Czy zdaniem prezesa PZPN podkarpacki baron ma wady? Listkiewicz: - Ma trochę niewyparzony język, czasem brakuje mu rozeznania w zwyczajach. Niekiedy zżymam się na jego zbyt agresywne słowa. Chce dobrze, ale czasem zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Ogólnie ocena pozytywna, ale musi popracować nad stylem.
O ile w futbolu Greń jest królem nie tylko swojego podwórka, o tyle w Radzie Miasta miał kilka problemów. Najpierw gazety rzeszowskie wyciągnęły mu oszustwo a la Aleksander Kwaśniewski, tylko mniejszego kalibru. W kampanii wyborczej podał, że ma wykształcenie średnie. Kiedy publicznie podano to w wątpliwość, tłumaczył, że myślał, że ukończenie zasadniczej szkoły zawodowej w ramach Ochotniczego Hufca Pracy przy zakładach Zelmer to właśnie osiągnięcie średniego wykształcenia. - Frezerem jestem - uściślał. I prawdopodobnie bardzo wziął sobie kwestię do serca, bo od tej pory w niespotykanie szybki sposób zdał maturę, ba, skończył prywatną wyższą uczelnię. - Z wykształcenia jestem politologiem - przedstawia się dziś.
Innym razem zaatakowano go, że w oświadczeniu nie wykazał dochodu ze zwrotów za rozliczone delegacje PZPN. - Chodziło o 6 tys. zł. Formalnie jest to istotne uchybienie, choć kwota nie była wielka. Oberwało mu się medialnie. Wezwałem go do złożenia wyjaśnień - mówi Fijołek. Wskazuje też na jeszcze jedną sprawę, bardzo tajemniczą: - Był tu kiedyś podobno jakiś taksówkarz, wymachiwał papierami, że Greń go oszukał. Ale nie potrafię powiedzieć, o co chodzi i czy to w ogóle prawda.
Zwalniam pana!
Najnowszy występ Kazimierza Grenia to sierpniowa zadyma na granicy polsko-ukraińskiej. Ale oczywiście najpierw był sukces. To dopiero drugi w mijającej kadencji przypadek, kiedy zarząd PZPN zebrał się na posiedzeniu wyjazdowym. Działacze najpierw "poobradowali" w reprezentacyjnym hotelu Rzeszowa Prezydencki, a później specjalnym autokarem pojechali do Lwowa na towarzyski mecz Ukraina - Polska. I w drodze powrotnej doszło do potężnej scysji na granicy. Jak doniosły lokalne media - rej wodził Greń, który czuł się na tyle pewnie na swoim terenie, że najpierw wyliczał celnikom kogo zna, a potem obiecywał im rychłe zwolnienia grupowe.
Po tygodniu skruszony przyjechał z kwiatami do tych samych celników i oficjalnie ich przeprosił. Dziś, na chłodno, widzi sprawę jeszcze inaczej. - Nieobiektywne media rozdmuchały sprawę. Jestem nerwus, fakt, ale ani nikogo nie wyrzucałem z pracy, ani nie bluźniłem. Ludzie naprawdę mogą mieć dosyć, kiedy stoją na granicy po kilkanaście godzin - przekonuje.
Podkarpacie - choć czwarty ZPN w Polsce, jeśli chodzi o liczbę klubów - nie ma wielkich drużyn i sukcesów. W rozgrywkach szczebla centralnego może się pochwalić tylko Stalą Stalowa Wola w dawnej drugiej lidze. Prawdopodobnie więc także dlatego Greń, kiedy został szefem komisji ds. futsalu w PZPN, postanowił przyjść z tą formą piłki na swoją ziemię. I trzeba przyznać, że znów mu się udało. Mecze reprezentacji Polski ściągają do hal w Rzeszowie i Krośnie po kilka tysięcy osób, co jest wynikiem w innych regionach niewyobrażalnym. Mało tego, mimo że wstęp na mecze jest darmowy, futsalowa federacja nic nie płaci, bo Greń dba o wszystko. Także o to, by to miasta, w których organizowane są spotkania, brały na siebie koszty. I oczywiście zaprasza na trybuny wszystkich ważnych oficjeli, osobiście ich przywita, usadzi, wręczy torbę z gadżetami. - Pod względem marketingowym jest mistrzem świata. Jego działalność przydaje się miastu, bo Rzeszów jest zaniedbany sportowo - przyznaje Fijołek.
Greń jednak nie byłby sobą, gdyby natychmiast nie skonfliktował środowiska, w które wszedł. Wcześniej stolicą futsalu w Polsce był Śląsk. Nowy szef formalnie nie przeniósł siedziby federacji z Katowic, ale zdążył wymienić już niemal wszystkich ludzi, a tych, którzy byli wcześniej, głęboko do siebie zrazić. - Ten człowiek robi wszystko tak, aby jemu było dobrze. Wychodzi mu to zresztą nieźle. Więcej nic nie powiem - tyle mówi oficjalnie Zdzisław Wolny, prezes Cleareksu Chorzów, którego Greń zastąpił na stanowisku szefa komisji ds. futsalu w PZPN.
Ze strzępów rozmów wynika, że nowy przewodniczący do dziś nie załatwił lidze futsalu sponsora, potrafił za to skłócić środowisko, wyrzucić zasłużonych działaczy i zawłaszczyć reprezentację, której zresztą siebie zrobił kierownikiem. - Takie gadanie. Przecież załatwiłem kadrze sponsora, ubrałem w nowoczesny sprzęt, za 50 tys. zł kupiłem wyposażenie do siedziby związku w Katowicach. I przecież nie zabiorę tego, kiedy będę odchodził - odparowuje Greń. - Niezadowolenie na Śląsku wynika z tego, że skończyłem ze złem w reprezentacji futsalowej. O szczegółach nie chcę mówić.
Greń jest bardzo wrażliwy na własnym punkcie. - Kiedy powiedzieć mu coś nie po jego myśli, zaraz bierze to do siebie - twierdzi Fijołek.
Kiedy pierwszy raz próbował umówić się z nim na ubiegły czwartek w Rzeszowie, mówiąc, że tego dnia będę w jego mieście, zdradził mi w zaufaniu, że wtedy on będzie agitował za Latą w Zielonej Górze.
- Poczekam do piątku - zaproponowałem.
- W piątek jestem w Szczecinie - usprawiedliwiał się.
Po godzinie zadzwonił z awanturą. - Ja dobrze wiem, że pan jedzie na mnie haki zbierać! Jeżeli napisze pan o mnie nieprawdę, sprawą zajmą się moi prawnicy!
W czwartek po południu głos miał już rozanielony. - Witam pana redaktora - rozpływał się. - Jak się Rzeszów podoba? Niech pan powie słówko, a przyślę samochód z kierowcą. Zawiezie, gdzie pan zechce.
Kto podrobił test?
Jeszcze jedną z niewygodnych tajemnic Grenia zdradza Wiesław Zieliński, były sędzia piłkarski i dziennikarz, przed laty także "Gazety Wyborczej": - Miałem z nim konflikt, bo opisywałem, co robi i to go denerwowało. Kiedyś na egzaminie na obserwatorów podszedł do mnie i zaproponował zakopanie topora wojennego. I pyta, jak mi egzaminy poszły. Ja mówię, że nie jestem zadowolony, ale że chyba zdałem. A on, że mi pomoże, tylko żebym mu dał długopis, którym pisałem test. Od razu wyczułem, co się święci, i odmówiłem. Potem biorę swoją kartę egzaminacyjną i patrzę, że nie zdałem. Ale zauważyłem, że mam poprzerabiane odpowiedzi.
Zieliński mówi, że to go rozjuszyło: - On się oczywiście wszystkiego wyparł. Sprawa trafiła do prokuratury. Grafolog orzekł, że trzy odpowiedzi nie są pisane moją ręką. W OZPN powiedzieli, że jak będzie decyzja sądu, to oni też coś zrobią. Jak dziś z korupcją. Wiem, że znaleźli jakieś dojścia i mimo moich odwołań w końcu sprawa została umorzona. Tyle że prokurator przyznał mi, że zgadza się, że odpowiedzi były przerabiane, ale podobno nie można było udowodnić, czyja to ręka.
To jeszcze nie koniec. Zieliński: - Potem Greń sam mi zaproponował, żebym był tajnym obserwatorem. Powiedział mi, że jestem uczciwy i żebym mu pomógł, bo ma sygnały, że sędziowie kręcą. O wszystkim wiedziały tylko trzy osoby - on, ja i pani Mariola ze związku, która wypłacała mi kasę. Zgodziłem się, bo też widziałem, co się dzieje w światku sędziowskim. I zacząłem mu pisać raporty z tych meczów. Aż któregoś razu okazało się, że mu się to już nie podoba. "Ty byś chciał rewolucję robić, a tu trzeba spokojnie" - opieprzył mnie, kiedy zasugerowałem odsunięcie jakiegoś arbitra nieudacznika. No to ja ujawniłem na łamach rzeszowskiej prasy, że jestem tym tajnym obserwatorem. I znów jesteśmy w stanie wojny. Byłem z nim w sądzie w tej sprawie. Wygrałem, ale on się odgryzł tak, że zrezygnowali ze współpracy ze mną w "Nowinach".
Ale Kazimierz Greń nie zawsze dba wyłącznie o siebie.
Morycz: - Wyobraża pan sobie 22-letniego człowieka, który jest kierownikiem reprezentacji Polski w futsalu, sędzią w polskiej lidze futsalu, a do tego w normalnym futbolu sędzią głównym w III lidze oraz technicznym w I lidze?
- To jakiś fenomen - dziwię się.
- Nie. To Rafał Greń. Syn Kazimierza. Tak zaczynał karierę.
Dziś Rafał Greń ma 26 lat i właśnie rozpoczął sędziowanie w pierwszej lidze. Prowadził w niej już cztery mecze. Trzy wygrali gospodarze, jeden goście. Nie waha się sięgać po kartki - pokazał 17 żółtych i jedną czerwoną.
- Wiem, że kilka osób nawet w PZPN zarzuca mojemu synowi, że jedzie na moich plecach. To bzdury - odrzuca zarzuty Kazimierz Greń. - Przecież nawet jego debiut był w telewizji. Komentatorzy go chwalili, wyczuwa tempo, bo sam gra w piłkę. Zna języki. Awansował, bo miał też trochę szczęścia przy tych wszystkich zatrzymaniach za korupcję. Ale jest dobry. A ja nigdy u nikogo w jego sprawie nie interweniowałem. Byłem kilka razy na jego meczach, bo chciałem zobaczyć syna w akcji, ale jak zaczęły do mnie docierać głosy: "o, tatuś przyjechał" - to przestałem.
Inaczej widzi sprawę Morycz: - To jasne, że na mecze syna jeździł właśnie po to, by niejako wymuszać dobre oceny. A mogę się tylko domyślać, z kim na jego temat rozmawiał.
Jaki tam ze mnie beton!
Greń nie zgadza się ze stwierdzeniem, że jest przykładem klasycznego, twardogłowego, wywodzącego się z tzw. terenu działacza futbolowej centrali. - To moja pierwsza kadencja w PZPN. Mam 46 lat i jestem najmłodszy w zarządzie. Panie, jaki ze mnie beton czy leśny ludek?! Chcę strasznie dużo zrobić w życiu. I jak już coś robię, to na całego. Poświęcam rodzinę, dom i święta. Jestem pracoholikiem. Jeżeli Lato wygra i nie zmieni wizerunku PZPN i w ogóle polskiej piłki, będę pierwszy w opozycji do niego. Ale wierzę, że zmieni. Bo marazm jest. Ale jeżeli będzie nadal, to ja się pod tym nie podpisuję. Wracam do Rzeszowa i mam co robić. To boli, kiedy politycy mówią o nas złodzieje i mafia. Ja się nie zgadzałem z niektórymi sprawami. Choćby z tym, że nie dostawaliśmy do ręki sprawozdań budżetowych. Prezes Kolator tylko puszczał bilanse na ekranie, ale mało co było widać. My w zarządzie nie wiemy, ile na co idzie związkowych pieniędzy. Wszystko jest tabu, nawet kontrakt Beenhakkera.
12 października na skwerze obok rzeszowskiego ratusza Greń i Lato uroczyście odsłonili obelisk poświęcony Kazimierzowi Górskiemu. Być może artystycznie nie jest to dzieło wybitne - kamienne dłonie trzymające piłkę - ale ile przy tej okazji ukazało się w mediach artykułów i zdjęć, doceni tylko ten, kto rozumie, czym jest kampania przed wyborami prezesa PZPN.
A co się stanie, jeżeli w czwartek Grzegorz Lato zostanie następcą Michała Listkiewicza? Greń jako szef kampanii niewątpliwie będzie musiał dostać zasłużoną nagrodę.
- Będzie pan wiceprezesem czy sekretarzem generalnym - pytam.
- Niech pan da spokój. Najważniejsze, byśmy wreszcie zmienili polską piłkę - ciągnie świetnie wyuczonym tekstem.
I tylko macha ręką na przypuszczenie, że według niektórych jego celem jest światowa federacja futsalu.
- To Nikodem Dyzma polskiej piłki - mówi Morycz. - Tak jak tamten nie ma przygotowania i tak jak tamten wysoko zajdzie. Już zaszedł.
W 2005 roku Podkarpacki ZPN zafundował sobie książkę na 60-lecie istnienia. Prawie 300 stron bogatych w historyczne fakty, a na końcu 29 kolorowych zdjęć. Na 25. jest Kazimierz Greń. Wtedy prezes od półtora roku.
źródło: Gazeta Wyborcza
No cóż, jak byłem mały to sprzedawał marchewkę na rynku.
Członek Zarządu PZPN usłyszał zarzuty
PAP /12:41
Prezes Podkarpackiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej i członek zarządu PZPN Kazimierz G. usłyszał zarzuty w śledztwie dotyczącym poświadczenia nieprawdy w fakturze wystawionej dla związku.
Zarzuty wobec Kazimierz G. dotyczą "występków związanych z wiarygodnością dokumentów jak i przywłaszczenia mienia". Grozi mu za to do pięciu lat pozbawienia wolności.
Jak poinformował w środę rzecznik Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie Mariusz Kowal, w sprawie podejrzane są już cztery osoby, w tym dwoje działaczy POZPN.
Kowal zaznaczył też, że nie może podać do publicznej wiadomości szczegółowych informacji o pozostałych podejrzanych, ponieważ doprowadziłoby to do ich identyfikacji, "a w konsekwencji do naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych".
Chodzi o sprawę z grudnia 2007 roku. Wówczas Podkarpacki ZPN miał organizować spotkanie noworoczne dla uczniów piłkarskich klas sportowych z Ośrodka Szkolenia Sportowego Młodzieży w Gimnazjum Sportowym w Rzeszowie. Taka impreza się jednak nie odbyła. Usługę wykonała firma, której właścicielem jest Grzegorz R.
Firma zamiast uczniów gimnazjum obsłużyła spotkanie noworoczne działaczy. Faktura VAT na 8,5 tys. zł. została wystawiona, ale za catering podczas imprezy dla dzieci. Potwierdzić ją miał Podkarpacki ZPN. Prokuratura bada, czy Podkarpacki ZPN wyłudził z Ministerstwa Sportu 8,5 tys. zł.
No to pan Kaziu się w w końcu doczekał swojego...
Przyszła kryska na matyska...
jaki dzialacz taka afera / kwota. buractwo pospolite okradlo dzieci a sobie od koryta nigdy nie odejmie.
Nie przyszła niestety kryska na matyska. Gość ma się nieźle. A synek też ma się nieźle, na stronie drużyny futsalowej Heiro Rzeszów znalazłem informację że nawet z nią współpracuje. Co mnie niespecjalnie cieszy.
Boniek o Greniu:
Zna kilka języków... Boniek wymiata
"jest fajny ale he he he hehe hehe"
ejjj, jak tak można kogoś wyśmiać
Nie ma to jak kariera, od sprzedawcy kapusty i sztucznych penisów do "prezesa". I to wszystko nawet bez matury. Tylko w Polsce takie bajery.
bo to komuch jest a komunisci trzymaja sie caly czas dobrze, czerwona mafia nie da sie tak latwo obalic ;p