Internet to potÄga ÂŤ ObserwujÄ, myĹlÄ, piszÄ â serwis Goldenrose
Na razie tylko kilka zdań, w najbliższym czasie powinna pojawić się obszerna relacja z wyprawy rowerowej nad morze. Pomysł moim zdaniem był szalony, ale jak sie okazało nie niemożliwy do zrealizowania. W 3 dni dojechać rowerami nad morze. Miało nas pojechać całkiem sporo, z różnych przyczyn pojechało tylko 5 osób : Magda M., Kamil, Konrad, Lisek i ja. Mimo wielu przeszkód zarówno przed samym wyjazdem jak i niewielkich awarii i innych "niespodzianek" po drodze, w poniedziałek ok godziny 23 po przejechaniu ponad 340 km mogliśmy wreszcie popatrzeć na morze.Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że jestem w stanie przejechać taki dystans. Dzięki za świetną wyprawę, a tym, którzy musieli zostać w Poznaniu za trzymanie kciuków.
ps.zdjęcia są już do odebrania u Bartka, a relacja wkrótce
no no no piekna sprawa ta wyprawa ja miałem przyjemnosc zobaczenia was na trasie a dokładnie w podgajach ( z tym żę widziałem tylko plecy magdy i kondzia , oraz chwile ppogdaałem z liskiem )
czekam na relacjie
takie małe fotostory
za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma cos tam, cos tam, żyło
sobie pieciu świrów - pozytywnie zakręconych, az pewego dnia roku pańskiego 2006
pojechali na wyprawę szukać przygód w swym poczciwym zywocie
uszykowali swe stalowe rumaki
staneli na starcie zwarci i gotowi
i ruszyli na podbój świata (no może tylko morza)
zwiedzali nowe ziemie,
bagna, i moroczne zakatki ziemi
mijali rzeki
łąki i pola
az dotarli do wsi co zowia sie Podgaje (u jakis harcerzy czy cus)
raczyli sie trunkami
az wreszcie po setkach przbytych kilometrów na
swych stalowych rumakach dotarli nad morze
ze szcześcia chcieli popłynąc dalej lecz chłód wody ich zniechęcił
wiec zawrócili na południe do swych domostw i matuli swej
i to juz koniec tej historii a zapewne smiałkowie Ci spiszą dzieje
w swych pamietnikach i umieszą tu na forum
A ja tylko załuje ze tam nie byłem, i miodu z nimi nie piłem, a com na zdjęciach widział
tu na forum umiesciłem
BB
uszykowali swe stalowe rumaki
Przeprasza bardzo aluminiowych, a nie stalowych!! no moze nie wszyscy A tak poza tym wszystko sie zgadza! relacja pozniej!!
pozdro
lg
Gratki panie i panowie Wysiłek kosmos. Ja w zeszłym tygodniu zacząłem swój sezon rowerowy i pojechałem do Puszczykowa. We wte i we wte pewnie coś koło 40 km a zdychałem po tym jak koń po nakręceniu westernu Chodzi ofkors o kość ogonową
A propo. Lis możesz poradzić jakieś siodełko do roweru? Takie wiadomo aby duże cztery litery się zmieściły i aby nie bolały po każdej jeździe
Po pierwsze Zima to skitraj sobie spodenki rowerowe. Być może już wtedy wystarczy. Chyba że masz takie jak Kamil albo Liss( pseudonim "zacierka"). Jeśli jednak nie pomogą, to w przypadku roweru MTB to całkiem wygodne i niedrogie siodełka ma Velo albo Author, ale to juz w pierwszym lepszym sklepie rowerowym Ci doradzą.
kR
Spodenki? Takie z gąbką? Pomyślimy...
Pięknego masz Lissek avatara widzę, że zdążyłeś przede mną. Zaczynam pisać relacje, może dziś skończę
A jeśli chodzi o spodenki rowerowe to naprawdę dużo dają, nawet jeśli ma ktoś twarde siodełko. Ja zanim kupiłam takie spodenki też umierałam po każdej wyprawie a teraz już nie jest tak źle
Ile takie krótkie kosztują? Rozmiar duży
Witka
Zima co by tu Ci doradzic?!?!? Tak jak Kon pisal to dobre siodla to sa marki Velo, ja osobiscie polecam San Marco ni jezdzilzem jeszce na nich al ebardzo suzo pozytywnych rzeczy slyszale o nich! Z Authorem bymlbym ostrozny bo ostanio zakupilem takie i poszla lekka obcierka na 120km :D:D Wiec nei polecam! Przy kupnie trzeba patrzec na dobry profil siodla zeby byl w miare plaski i lekko miekkie! Tak jak rowniez mysza pisal druga sprawa to spodenki rowerowe z pielucha ktore naprawde bardzo duza daja! I tu polecam bardzo sympatyczna hutrownie w ktroej juz dokonalem nei jednego zakupu a mianowicie BCM NOWATEX firma znajduje sie w puszczykowie na stronce wszystko moza sobei zobaczyc co i jak dokaldnie! Jest ogromny wybor ciuchow rowerowych wiec naprawde polecam!!!
Jakby co to smialo pytaj
pozdro
LG
Ceny wahaja sie od 25zl w realu czy auchan do 50zl zwykle bez szelek w hutrowni, natomiast z szelkami i tu bardzo je polecam bo w razie podwiniecia sie koszulki nerki wciaz zakryte pozostaja! no i takie na szelkach kosztuja juz do 90zl!!!
pozdro
lg
Senk ju signore Lissek. Na razie kupię spodednki a jak to nie pomoże to pomyślę o siodle.
ja mam to samo siodelko ktorego Liss nie poleca, ja natomiast polecam po stokroc!! jak widzisz Zima obcierka u Liska dopiero przy 120 km, wiec jesli tyle nie jezdzisz to to siodelko bedzie wprost idealne.
@Liss: piszesz, ze polecasz Velo a nie polecasz Authora. nie dam sobie reki uciac, ale teraz jestem zwiazny sprzetowo z obiema firmami i zdaje sie ze Velo to polski odpowiednik czeskiego Authora. uscislajac - to ta sama firma. tak na 90%, bo moze cos przeoczylem.
ja jednak tak jak reszta przykaldam sie do opcji spodenek z 'pielucha'. mi na twardym siedzeniu naprawde dawaly ulge. koszt? do 50 zl juz cos dostaniesz, ale jesli lubisz jezdzic i jezdzisz sporo to kup z szelkami - nery zawsze zakryte, ja nie mam i zaluje. potwierdzi i Kamil i Liss, ze to dobry wybor.
pzdr
mg
troche temat zbiegl z wyprawy rowerowej na kwestie wyposazeniowo-sprzetowe. ja jednak slow kilka o Waszej wyprawie. przez moment byla koncepcja przejechania trasy na dwie a nie trzy raty. mimo, iz mnie tam nie bylo, ale sluchajac i czytajac Waszych relacji stwierdzam, ze byloby to naprawde trudne czy wrecz (na obecna chwile) nierealne. widze, ze kosztowalo was to sporo wysilku, z czego nie bardzo zdawalem sobie sprawe przed wyprawa. 340 km to w koncu nie przelewki. gratuluje wiec panie i panowie, a zwlaszcza panie - pokazalyscie charakter, bo w porownaniu do chlopakow zapewne jezdzicie o 80% rzadziej. nie umniejszajac zaslug panom rzecz jasna, ktorzy na pewno w chwilach zwatpienia nie pozwalali odpuscic . pzdr.
Mowiac szczerze to Marcin mosze sie przyznac, ze ja osobiscie chyba dalbym spokojnei rade walnac to w dwa dni (no moze nei tak spokojnie, ale dalo by sie), same dziewczyny moga potwiedzic ze po przyjezdzie do Podgaj mialem duzo energi i nawet obcierka nei przeszkadzala:) Glowna rzecza jaka przeszkadzala w jezdzie dlugo dystansowej to byly sakwy, no ktore trzeba przyznac za lekkie nie byly przez nei dwa razy wiecej sily trzeba bylo wkladac w pedalowanie!!! Duzo rowniez spowolnil nas w drugim dniu ulewny deszcz!!
c.d. nastapi !!!
lg
To może kilka słów odemnie...
Ja w przeciwieństwie do Lisowego nie jestem taka pewna pokonania tej trasy w 2 dni. Siły mięśni pewnie by nie zabrakło, ale sprzetowo kuleliśmy. Nie mówie tutaj tylko o moim rowerku, który (co mnie zaskoczyło) dawał rade bez większych problemów, ale myśle, że wszyscy uczestnicy wyprawy przyznają, że pożdne sakwy to jest to czego nam brakowało. Mimo tego i tak byliśmy dzielni.
Musze przyznać, że było kilka takich momentów w których stwierdziłam, że ta wyprawa nie dobiegnie końca. Dlatego z tego miejsca teraz już tak na maksa oficjalnie chciałabym ślicznie podziękować naszym wspaniałym panom, którzy genialnie spawdzali się w roli mechaników rowerowych. W chwili kiedy byłam już pełna rezygnacji i strachu że jednak mi sie nie uda, wystarczyło dokręcić jedną śróbkę i moje koło znów spełniało swoją role. Dziękuje za wsparcie i zachowanie zimnej krwi Szczególny buziak dla Lisowego
Co do samej trasy to musze przyznać, że zaskoczyłam chyba nie tylko siebie. Przed wyjazdem komętarze typu: " Nad morze, rowerem?!?!?! " , "Czy was pogieło" , "nie dasz rady" nie były mi obce. Po pokonaniu dystansu pierwszego dnia stosunek moich bliskich do tej wyprawy zmienił się diametralnie. Mój chyba też...bo dopiero po 140 km (wraz z odcinkiem specjalnym )zaczełam wieżyć, że może nam się udać.
Drugi dzień troszke mnie zdolinował. Było mokro,zimno i zdecydowanie trudniej. Jednak wsparcie ludzi pomagało najbardziej. Tu także powinny pojawić się podziękowania dla tych, którzy pozostali w Poznaniu i wspierali cała tą wyprawę duchowo. Doładowywaliście bateryjki Trzeci dzień, był pełen wrażeń. Bliskość oczekiwanego celu dawała niezłego kopa i po 100 km nie miałam nawet zadyszki
Widok morza po takiej trasie...Nigdy nie miałam takiej satysfakcji z dotarcie nad nasz piękny Bałtyk.
Po nocy w wygodnym łóżeczku i relaksie na plaży, droga na pociąg mino, że pod góre i pod wiatr nie była taka straszna. Mimo spartańskich warunków w pociagu było dobrze, bo nie musiałam pedałować
Potem już tylko z dworca do domku, szybki prysznic i spać...
Po wyprawie pozostało mi mnustwo wspaniałych wspomnień, kilka siniaków no i ...umięśnione uda
Podczas jazdy nad morze w ten weekend, mijając znajome częsci trasy ( chodnik w Szczeninku, górzysty teren przed Koszlinem, dworzec w Koszlinie...) załowałam, że poruszam się samochodem...
Wyprawa super, oby więcej takich zakręconych pomysłów rodziło się w naszych głowach.
Dla wszystkich wytrwałych wielkie Yo
...pamiętajcie bólu nie ma
...pamiętajcie bólu nie ma
...zawsze mi sie to zdanie podobało, a teraz w Twoich ustach Madziu
zabrzmiało to naprawde dobrze
jeszcze raz duze gratulacje dla całej ekipy
i dla Kamila który pomimo deszczu jechał dalej
pozdro
BB
Szczerze Wam gratuluje wyczynu. Miło też, że wpadliście do nas na obóz.
W zeszłym roku robiłem coś podobnego. Byłem na wakacjach u babci w Szamotułach i oczywiście miałem ze sobą rower. Przez kilka dni robiłem sobie wypady do Obornik, Obrzycka, Dusznik czy Wronek po czym narodził się pomysł , aby wyjechać gdzieś dalej na kilka dni zupełnie spontanicznie i bez zaplanowania. Zamiar był taki, aby objechać Puszczę Notecką. Faktycznie zapędziliśmy się nawet dalej na północ. Z Szamotuł pierwszego dnia przez Czarnków i Trzciankę dotarliśmy do Tuczna w woj. Zachodnipomorskim. Następnego dnia przez Drawieński P.N., Dobiegniew i Drezdenko dotarliśmy pod Międzychód. Kolejnego dnia udaliśmy się do Skwierzyny i zachaczyliśmy o Lubniewice - gdzie kiedyś Leśni mieli obozy i nocowaliśmy w Pszczewie przejeżdżając przez Międzyrzecz. Czwartego dnia poszła mi opona i już niestety nie mogłem wrócić o własnych siłach. Dziennie przjeżdżaliśmy ponad 100 kilometrów. Jeżeli chodzi o jakieś zapasowe dętki to w ogóle ich nie mieliśmy - jedynie łatki, a cały bagaż na plecach - muszę przyznać, że ja wolę tę formę przewożenia bagażu na rowerze - rower jest wówczas zwrotniejszy i łatwiej go rozpędzić. Łącznie przejechaliśmy ponad 430 km, a ja adekwatnie mniej, bo tego ostatnego dnia - kiedy i tak już zmierzaliśmy ku Szamotułom złapałem gubę po około 50 kilometrach jazdy.
Pozdrawiam, Marcin
a cały bagaż na plecach - muszę przyznać, że ja wolę tę formę przewożenia bagażu na rowerze - rower jest wówczas zwrotniejszy i łatwiej go rozpędzić.
Owszem Marcinie rower ma lepsza zwrotnosc i latwiej go rozpedzic, ale przy duzym obciazeniu na plech daleko nei zajedziesz, bo po prostu plecy Ci "odpadna" po dluzszym dystansie!!!
Plecak mozna miec i ja rowniez mialem na sobie caly czas podczas wyprawy, ale nie przekraczal on 3kg i mialem tam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ktore potrzebowalem na trasie m.in. buklak, dedka, jakis baton itp.!! Sakwy sa bardzo przydatna rzecza na takie dluzsze wyjazdy, no fakt ze spowalnia to bardzo rower, ale po jakis 150km mozna sie do tego przyzwyczaic
lg
ROWEROWA WYPRAWA NAD MORZE 2006
oczami Magdaleny Chraplak(vel Mysza) i Konrada Rochowskiego(vel Konio)
12-15.08.2006
---------------------
MCh:Pomysł tej szalonej wyprawy pojawił się jakoś w maju. Konrad wymyślił sobie taki właśnie wyczyn na HO: „dojechał nad morze rowerem w ciągu trzech dni", po czym zaczął pytać wśród znajomych kto jeszcze miałby ochotę wyruszyć na taką "małą przejażdżkę rowerową" Z czasem chętnych na wyprawę było coraz więcej.
kR:Skąd sam pomysł? Otóż planowaliśmy wcześniej z chłopakami zrobienie transwielkopolskiej drogi rowerowej(odcinek północny). Gdy spojrzałem na mapkę kraju, to stwierdziłem, że jechac tak daleko by dojechać tylko do tabliczki "Okonek" to trochę średnio fajny cel. Więc może dodać te 100-120km i dojechac nad morze? Nad morze rowerem już brzmiało o wiele lepiej...
--------------------------------
MCh:W lipcu udało nam się w końcu ustalić termin wyprawy na długi weekend 12-15 sierpnia . Ale tak naprawdę poważnie o przygotowaniach zaczęliśmy myśleć na tydzień przed godziną zero. Wybraliśmy się na pierwszy i ostatni wspólny trening i trzeba przyznać, że powrót w niedziele w mega ulewie to była porządna zaprawa przed wyjazdem. Od poniedziałku rozpoczęliśmy poszukiwanie sakw wśród znajomych ,wiedzieliśmy że bez tego dotarcie nad morze będzie raczej niemożliwe. W czwartek spotkaliśmy się jeszcze żeby dograć wszystkie szczegóły. Miało nas jechać 8 osób, ale z różnych przyczyn na wyprawę wyruszyła w końcu pięcioosobowa ekipa w składzie: Magda, Mysza, Kamil, Konrad i Lissek.
kR:Może kogoś dziwić planowanie wszystkiego na tydzień wcześniej. Jednak właśnie tak mi się ten wyjazd kreował w myślach. Jak najwięcej improwizacji( w granicach przyzwoitości rzecz jasna). Jedynym dużym problemem były sakwy, ale jakoś dalismy sobie z nimi radę. 5 osobowa ekipa okazała się idealna do wspólnej jazdy, choć podejrzewam, że za rok może już być nas więcej:-), mimo plan jest "ciut" bardziej ambitny.
--------------------------------
A o to relacja z tejże wyprawy:
Sobota
MCh:Pobudka o 5:30. Zrywam się szybko z łóżka, zjadam pożywne śniadanko , próbuję jeszcze zapakować co nieco do plecaka i o 6:30 wyjeżdżam z domu. Przez pierwsze kilka metrów jadę slalomem, i próbuję przyzwyczaić się do jazdy z bagażem. Kilka minut później jestem u Magdy i razem ruszamy do Poznania.
Godzina 7:30 - zbiórka przed harcówką na Powstań. Przepakowanie bagażu, rozdzielenie namiotu (na szczęście wieźli go tylko faceci) ostatnie sprawdzenie rowerów. Planowaliśmy wyjechać o 8, ale jak się później okazało nigdy nie wyruszaliśmy o zaplanowanej wcześniej godzinie.
Ostatecznie ruszamy o 9. Pstrykamy fotkę póki wszyscy mamy jeszcze całe rowery, jesteśmy czyści i pachnący i w dobrych humorach ruszamy w drogę. Po jakichś 100 metrach jazdy Konradowi spada sakwa z roweru – zaczyna się nieźle. Mamy wiec pierwszy 2 minutowy postój. Ja z kolei koło Ronda Rataje gubię butelkę wody. Malta -zastanawiamy się czy może nie lepiej zrobić 60 okrążeń, w końcu wyszłoby na to samo. Cytadela - sprawdzamy działanie holi rowerowych, które na szczęście nie były potrzebne w trakcie wyjazdu.
kR:Z pobudką mimo wczesnej pory nie było źle. Śniadanie w biegu. Gdy niosę rower po schodach, moja mama z przerażeniem patrzy na mój grymas twarzy z powodu ciężaru, jaki mnie przygniótł, ale już nic nie powiedziała... Chyba się przyzwyczaja. Na dworze chłodno, ale zapowiada się słoneczna pogoda, wiec super. 'Pod harcówką już Lissek i zaczynamy ostatnie dopieszczenia naszego uzbrojenia. W końcu zwarci i gotowi pstrykamy fotę.
Przez budzące się ze snu po piątkowej nocy miasto suniemy w tempie około 25km/h przez miasto. Jedzie się miło i przyjemnie. Prawie przechodzi ta wersja okrążeń wokół Malty, ale rezygnujemy w obawie, ze nam tam nie pozwolą namiotu rozbić gdzieś na trawie.
-------------------------------
Strzeszynek i wyjazd z Poznania.
MCh:Tuż za Poznaniem pierwsza poważna awaria. Lissek rozdarł oponę, ale jakimiś magicznymi sposobami, które są dla mnie nie do pojęcia chłopacy naprawiają to tak, że Liss może jechać dalej. Jedziemy do Szamotuł, gdzie jest najbliższy sklep rowerowy. Mamy sporo szczęścia bo docieramy tam jakieś 10 minut przed zamknięciem sklepu. Panowie zajmują się rowerami, a w tym czasie Magda i ja zaopatrujemy się w magiczny preparat zdrovit activ ,który mam nam pomóc w dotarciu do celu.
kR:Liskowi zachciały się 3 atmosfery na wysłużonej już oponie no i pękła troszkę. Te magiczne sposoby to zmniejszenie ciśnienia w oponie i to w zasadzie wszystko . Mijamy też po drodze inną ekipę z sakwami. Gdy się pytają, gdzie zmierzamy, to na słowa "nad morze" wydawali się nieco zaskoczeni.
----------------------
MCh:Wyjeżdżamy z Szamotuł i Konrad wpada na iście szatański pomysł skrócenia trasy. Dojeżdżamy na jakąś łąkę i kończy się droga, więc po głosowaniu postanawiamy przeprawić się przez strumień i po drugiej stronie szukać dalszej drogi. Kamil o mało co nie topi swoich sakw w strumieniu, rower miał tak ciężki, że ja nie byłam w stanie go podnieść. Chłopaki przenoszą rowery i zaczynamy przedzierać się przez różne krzojdy, pokrzywy, jeżyny etc. W końcu trafiamy na drogę, jednak nie długo cieszymy się możliwością jazdy na rowerze. Po kilkuset metrach trzeba znów zejść z roweru i pchać go przez trzciny. Podobno były „prawie" jak na bieliku w zeszłym roku W każdym razie chwilami nie było nas widać. Musze przyznać że ten odcinek pierwszego dnia najbardziej mnie zmęczył, ale doceniłam dzięki temu możliwość jazdy na rowerze.
kR:Cóż, ten skrót po drodze szutrowej(wg mapy) miał nam zaoszczędzić 2-3km i trochę przewyższenia. No cóż... Rzeczywistość okazała się trochę inna. Droga się skończyła, zaczęły się łąki, polany i piękna rzeczka. Przenoska fantastyczna. Gdy stojąc w wodzie brałem rower na barki, zapadałem się po kostki w muł, natomiast przecieranie drogi w 1,5 metrowych trawach zmasakrował mnie. Potem jeszcze trzciny, postój w mrowisku czerwonych mrówek i już normalny asfalt.
------------------
MCh:Dalej jedziemy spory kawałek asfaltową drogą. Docieramy do Obrzycka, gdzie zatrzymujemy się na moment żeby pstryknąć fotkę przy przepięknym ratuszu, po czym ruszamy dalej w kierunku Czarnkowa.
kR:Wcześniej jeszcze zastanawiamy się nad kolejnym skrótem szutrami(10km do przodu), ale w końcu rezygnujemy po ostatnim skrócie, mimo czekającej nas przy tym przenoski rowerów przez stary nieczynny most kolejowy nad Notecią.
-------------------
MCh:Czarnków- zakupy na kolacje i śniadanie, szamamy co nieco, wysyłamy smsy, dzwonimy do domu i znajomych, informując że jeszcze żyjemy. Przejeżdżając przez wsie wzbudzamy zainteresowanie. W końcu z tym całym sprzętem wyglądaliśmy jakbyśmy jechali na biegun północny a nie do Mielenka;)
kR:Przed Czarnkowem był dłuuugi i bardzo szybki zjazd. Przed nim górki, na których dziewczynom troszkę znudziła się jazda, ale po zjeździe, gdy naprawdę nieźle depnęły i zapomniały co to są hamulce, były tak nakręcone, że chyba by nas zabiły, gdybyśmy już nie chcieli dalej jechać. Bardzo urokliwe wsie, gdzie ruch praktycznie znikomy, a lanserka miejscowych na skuterach rozśmiesza nas prawie do łez.
-------------
MCh:W Białej Magda ambitnie ściga się pod górę z grupą dzieciaków, ja nie mam w sobie tyle ambicji i powoli wjeżdżam po górkę na której stuknęła nam setka;) , warto jednak było zmęczyć się trochę przy podjeździe dla wspaniałego widoku, zachodu słońca i dla mega dobrego zjazdu, na którym osiągnęliśmy zawrotną prędkość
Po tym zjeździe stwierdzamy z Magdą, że mamy tyle energii że ze spokojem możemy jechać jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. Zaczyna się, robić szaro, jedziemy przez kolejną wioskę a później leśnymi i polnymi drogami. Tam zaczął nas gonić piaskowy dziadek na rowerze karbonową ramą( dla wtajemniczonych) Po 21 dojeżdżamy w okolice Wrzącej. Na liczniku 140,1 km aż trudno mi w to uwierzyć. Pobiłam swój rekord życiowy o 100 km. Nie martwe się już tak o swoją kondycję, bardziej o pogodę i sprzęt.
kR:Płaskowyż zachodem Słońca i rozlewiskami Noteci naprawdę robiły wrażenie. Szkoda, że nie porobiliśmy tam zdjęć. Kiełbaski kupione na ognisko wieczorem i jazda przez groble szutrowe z wilczymi dołami, mokradłami. Co chwilkę mijamy prawie metrowe dziury po obu stronach drogi. Gdyby było już totalnie ciemno, to mogło by sie to różnie skończyć. Dodam również, iż sandgrandfather wrzucając na 47 przełożenie z przodu i 93 z tyłu gonił nas tam z niebywałą szybkością, ale jakoś mu uszliśmy. Mój rekord jazdy bez zmiany dyscypliny też pobiłem, może nie o 100km, ale zawsze
----------------
MCh:Planowaliśmy rozbić się nad jeziorem, ostatecznie jednak rozbijamy się po prostu w lesie. Rozpalamy malutkie ognisko, jemy kolację, Kamil opowiada przerażające i około północy idziemy spać.
kR:Kiełbaski z ogniska były wyborne, a Lissek mimo iż tak ciagle o tym wspominał – nie spał z kołem od roweru w namiocie.
-------------
Niedziela
MCh:Od rana pada. Mamy do przejechania odcinek zaledwie ok 70 km dlatego decydujemy się posiedzieć jeszcze trochę w namiocie, mając złudną nadzieję, że może przestanie padać. W końcu jednak nie mamy wyboru. Śniadanie, pakowanie, zwijanie namiotu i mniej więcej w południe ruszamy w drogę. Kierunek Piła. Żeby nie zmoczyć wszystkich ciuchów zakładam tylko tiszerta, spodenki i sandały, a na to wszystko taki worek przeciwdeszczowy. Przez pierwsze kilometry umieram z zimna. Dojeżdżamy do Stobna i stamtąd mamy 12 kilometrów do Piły. Kondzik liczy na głos słupki, przed samą Piłą zaczyna padać jeszcze mocniej. Dojeżdżamy w końcu do miasta i zaczynamy poszukiwanie Sfinksa, wyglądamy dość "nietypowo" i chyba wzbudzamy litość kierowców siedzących w suchych, ciepłych samochodach. W Sfinksie ciepły obiadek, wygrzewamy się i próbujemy się trochę osuszyć.
kR:Pogoda faktycznie od rana jak pod psem, tudzież „jak na Bieliku”, ale tu na telefon nikt by po nas nie przyjechał, zresztą za nic w świecie byśmy na to nie pozwolil . 120 słupków do Piły z początku nie napawało optymizmem, ale już za półmetkiem coraz przyjemniej je się liczyło. Z tej drogi pamiętam tylko deszcz, wieeelkie kałuże i po raz kolejny stwierdziłem, że wycieraczki do okularów nie byłyby takim wcale głupim rozwiązaniem. Przed wejściem do Sfinxa jeszcze się upewniłem kelnerów, czy nei mają nic przeciwko naszemu pobytowi w lokalu, bo byliśmy „letko” mokrzy i brudni . Shoarma była wprost wyśmienita.
-----------------
MCh:Miło nam się siedzi w ciepełku, ale w końcu trzeba ruszyć w dalszą drogę. Zdajemy sobie sprawę, że dotarcie do Podgajów będzie decydujące jeśli chodzi o pomyślność naszej wyprawy. Jeszcze tylko zakupy w Biedronce i jedziemy dalej. Po drodze zatrzymujemy się przy wysadzonym moście kolejowym, który robi niesamowite wrażenie. Pod wieczór przestaje padać i jedziemy sobie przyjemną trasą w lesie. Dojeżdżamy do bazy w lesie, słychać odgłosy dyskoteki, więc zaczynamy się zastanawiać czy trafiliśmy we właściwe miejsce. Kamil i Konrad idą zbadać teren, mamy szczęście i nie musimy juz szukać dalej, szybo rozpakowujemy się, przebieramy i idziemy na ognisko ogrzać się, pośpiewać razem z Leśnymi. Musze przyznać że już po chwili zatęskniłam za obozem harcerskim i taką atmosferą. Po ognisku część z nas idzie się jeszcze umyć ( możecie zgadywać która część ekipy;) )i idziemy kimać.
kR:Na szczęście przestało padać, choć jeszcze troszkę później pokapało z nieba. Trochę mi się odechcewa już jazdy prostą jak strzała szosą. Monotonia zabija... W końcu jednak trochę bruków, szutrów, kałuż i już się raźniej jedzie. W jednej wiosce zjeżdżamy z super górki, po czym stwierdzam, że to nie tu i teraz trzeba pod nią z powrotem podjechać. Nasze panie nie były tym zachwycone... Jednak tubylcy mieli rację. Zahaczamy jeszcze o plantację porzeczek i napełniamy menażkę czerwonymi kulkami. Dojazd do Podgajów już bezproblemowy. Pośpiewaliśmy na ognisku, pojedliśmy i w mgnieniu oka zasnęliśmy(dzięki wielkie Leśnym za gościnę:-)).
--------------
Poniedziałek
MCh:Ambitny plan pobudki o godzinie 6 i wyjazdu o godzinie 7 oczywiście się nie udaje. Trafia mnie szlag, kiedy po raz 7 słyszę: "jeszcze 15 minut" W końcu jednak trzeba ruszyć nasze trochę obolałe tyłki. Jemy śniadanie, pakujemy manatki i po 11 wyjeżdżamy. Do Okonka prowadzi przepiękna droga, jest parę fajnych i jakiś jeden męczący podjazd (patrz avatar Lissa )
kR:Ja to właśnie nazywam improwizacją. Nie trzeba wstawać co do minuty jak na obozie , a każdy kolejny kwadrans był dodatkowego leniuchowania był lepszy od poprzedniego. Droga do Okonka naprawdę super była, zwłaszcza zjazdy i małe koryta potoków wymyte w czasie deszczy na drodze, choć dopiero bez sakw można by tam poszaleć.
---------------------
MCh:W Okonku kończy się północny odcinek transwielkopolskiej trasy rowerowej i musimy jechać krajową 11. Nie jest to już tak przyjemne i trzeba przyznać że cchwilami niebezpieczne bo rozpędzone tiry w ogóle na nas nie uważają. Łapie mnie pierwszy skurcz, Lisek ratuje mnie tajemniczym środkiem o nazwie ben guy i mogę już jechać dalej. Szczecinek. Przy zjeździe wiaduktem nawala mi hamulec, nie wyhamowuje i uderzam lekko w tył tira, zaliczam pierwszy upadek na trasie i szybko ewakuuję się z ulicy. Musze przyznać ze będąc przez minutę w lekkim szoku miałam jedyny mentalny kryzys pod tytułem "po co mi to było", Całe szczęście skończyło się na sinikach, ale niestety ucierpiał rower, a konkretnie łańcuch, którego naprawa zajęła Kondzikowi i Lisskowi ponad godzinę.
Przede wszystkim ze względów czasowych postanawiamy jechać dalej drogą nr 11, za odbiciem na Kołobrzeg jest już całkiem si, ruch nie tak duży. Przeżywamy niezły szok, ponieważ droga do Koszalina to właściwie same zjazdy i podjazdy. „Prawie" jak w górach Niestety ze względu na samochody nie można sobie poszaleć.
kR:Wyjątkowo nie lubię jeździć takimi szybkimi drogami, ale cóż, nie było specjalnie innych alternatyw. Pierwsza i jedyna wywrotka jaka nas spotkała na całej trasie okazała się na szczęscie bolesna tylko dla roweru, ale jakoś sobie ze wszystkim poradziliśmy, choć już jedyną możliwą trasą nad morze była dalsza jazda drogą nr11. Na stacji benzynowej zaczynamy powoli zasypiać, ale troszkę kofeiny załatwia sprawę i mkniemy dalej w górę i w dół(tak przez dobre 70km).Niektóre podjazdy były prawie jak na TNFAT, choć „prawie” robi wielką różnicę.
---------------------
MCh:Tuż po 20 przekraczamy granice Koszalina, i mamy już pewność że nic nas nie powstrzyma w dotarciu do celu. Ponieważ po takiej trasie kolacja powinna być pożywna i zdrowa jemy ją w mc'donaldzie . Po 21 wyruszamy z Koszalina droga w kierunku Mielna. Wzdłuż szosy jest na szczęście też droga rowerowa. Przed 23 docieramy do Mielenka. Na liczniku 341 km. Niewiarygodne szukamy numeru domu przy którym miało być pole namiotowe. Konradowi udaje się jednak załatwić domek campingowy, który jak się później okazało był na tym samym polu. Spinamy rowery , ubieramy się cieplej i idziemy wreszcie na plaże. Na ten moment czekaliśmy wszyscy przez trzy dni. Myśl o tym, że zobaczymy morze naprawdę dodawała sił podczas całej trasy. Pewnie gdybyśmy nie mieli tak konkretnego celu jak "stanąć na plaży i popatrzeć na morze" ciężko nam by było przejechać tyle kilometrów.Plaża zupełnie pusta, rozgwieżdżone niebo, okrzyki radości. Chyba dopiero wówczas dociera do mnie to czego udało nam się dokonać. Siadamy na plaży i popijając znakomite napoje izotoniczne:) rozmawiamy o kryzysach na trasie i o tym czego się baliśmy Właściwie zamierzaliśmy świętować całą noc, ale jakoś tak byliśmy troszku zmęczeni i poszliśmy w kimono tak koło 1.
kR:Na widok tabliczki „Koszalin”wszyscy krzyczymy z radości. W Mc'u zjadamy niewiarygodne ilości cheeseburgerów(pierwszy raz najadłem się w McDonaldzie!), gdzie Liskowi zaświeciła się też czerwona lampka ostrzegawcza na koszulce z powodu zainteresowania jakiegoś przechodnia giantową korbą. Słońce już zaszło, a nam już w oddali majaczyło morze. W końcu po rozpakowaniu się długo oczekiwana chwila. Plaża, morze i 5 osób, które dało z siebie wszystko by móc tu stanąć z świadomością dojechania tu o własnych siłach. Fantastyczny melanż wśród szumu fal. Cel wyprawy osiągnięty w 100% .
-----------------------
Wtorek
MCh:Budzimy się około 8, a zwlekamy z wyrek jakoś po 9, na śniadanie z racji tego ze jesteśmy nad morzem zjadamy sobie śledzia z puszki <lol>. Około 11 idziemy na plażę, o opalaniu w ogóle nie ma mowy, siedzimy w długich spodniach i bluzach, ale oczywiście prawdziwi fajterzy, czyli Konrad, Kamil i Lissek idą popływać w tej lodowatej wodzie. Kamil stwierdził, że woda była "prawie jak na bieliku" Mimo nieciekawej pogody siedzi nam się na plaży całkiem fajnie, w końcu włożyliśmy sporo wysiłku w to, żeby mieć taką możliwość. Niestety po 13 trzeba się zwijać. Pakujemy się po raz ostatni, znów zaczyna padać deszcz.
kR:Woda ponoć była nawet zimniejsza niż na Bieliku. Sądząc po liczbie kąpiących się tego dnia, nie trudno w to uwierzyć, ale kąpiel bardzo orzeźwiajaca. Kolejne przemyślenia nt całej trasy i kupa śmiechu z skarpet Magdy.
----------------------
MCh: Wyjeżdżamy z Mielenka. Mieliśmy spory zapas czasu, ale pod wiatr, pod górkę i w deszczu jedzie się naprawdę ciężko. Właśnie w drodze powrotnej do Koszalina miałam największy kryzys fizyczny , pedałowałam ile sił a miałam wrażenie, że w ogóle nie poruszam się naprzód. Czasu coraz mniej, zaczynam się denerwować, śpiesząc się na pociąg nie zauważyłam w ogóle, że po drodze zgubiłam karimatę, skarpetki i coś tam jeszcze i zbierali to za mną Lissek i Kamil. Docieramy na dworzec minutę po planowanym odjeździe pociągu. Ale kolejny raz mamy fuksa, bo pociąg jest opóźniony. Jedziemy do Białogardu, tam robimy zakupu na podróż jakbyśmy jechali co najmniej do Zakopanego i ładujemy się do pociągu, oczywiście przedziału rowerowego nie ma, więc dzielimy się na dwie grupy. Podróż przy kibelku jest raczej średnio przyjemna, ale nie mamy specjalnie wyboru. Przed 22 jesteśmy w Poznaniu. Ostatnia fotka jako dowód że wszyscy przeżyli i każdy z nas myka w swoją stronę.
kR:Faktycznie sporo szczęścia mieliśmy z tym powrotem. Cóż.. Taki właśnie miał być ten wyjazd. Po prostu udany i tak oto właśnie na Peronie 6 Dworca Głównego w Poznaniu kończy się nasza przygoda, choć niektórzy jeszcze parę km do domku mają, ale to już był naprawdę pryszcz.
--------------------------
MCh:Dla mnie cały ten wyjazd był czymś niesamowitym. Bałam się przede wszystkim o swoja kondycję, poza tym nie zdawałam sobie sprawy, że nawet po 60, 80, 120 km można mieć jeszcze tyle radochy z jazdy.Chwilami nie poznawałam samej siebie. Jeszcze kilka miesięcy temu sprowadzałabym rower z wielu górek, z których teraz zjeżdżałam całkiem szybko i długo nie zapomnę tego niesamowitego uczucia, kiedy stanęliśmy na plaży w Mielenku. Radość, duma, niedowierzanie, w końcu jeszcze kilka dni wcześniej było tyle przeszkód, a mimo to jakoś się udało. To co gdzie ruszamy za rok?? Przez ten czas wszyscy powinniśmy sobie skitrać porządne sakwy, bez tego ani rusz;)
kR:Chyba podczas tych 4 dni spotkało nas wszystko. Deszcz i upał, asfalty i potoki, szutry i trzciny. Piękne wiejskie kościółki i różni tubylcy. Najciekawsze jest to, że nikt z nas podczas całej wyprawy nie złapał gumy. Podsumowując: super wyjazd z super ludźmi, cel osiągnięty, klimat fantastyczny, no i to uczucie, kiedy w końcu stanęliśmy na plaży... Bezcenne. Natomiast odnośnie tego, co za rok, to plan już wstępny jest, a jak wszystko też pójdzie po naszej myśli to i z niej również relacja będzie. Jeszcze raz dzięki Myszy, Magdzie, Liskowi i Kamilowi za to, że zdecydowali się na tą wyprawę oraz wszystkim tym, którzy w jakiś sposób wsparli nas w przygotowaniach. A co za rok? Może na południe?
END
-----------------------
kR
A co za rok? Może na południe?
kR
Może na Śnieżkę ?
Niestety wjazd na śnieżkę rowerem jest możliwy tylko raz w roku... Ale myślimy o jakieś równie znanej górce z świetnym widokiem na Tatry...
kR
Niestety wjazd na śnieżkę rowerem jest możliwy tylko raz w roku...
zgadza sie, i jest to powiazane z wyscigiem na ow szczyt. fajnie wiec by bylo jakos to powiazac (dopasowac terminowo) - ale to tylko luzna propozycja.
pozdroweczka
Myślałem o tym Marcinie, ale fajnie by było faktycznie się tam pościgać pod górkę. Jednak obawiam się, że z sakwami i po przejechaniu dobrych 250-300km moglibyśmy mieć "drobne" trudności z wjechaniem na szczyt w jakimś przyzwoitym tempie. Jednak wszelkie luźne propozycje jak najbardziej wskazane .
kR
Wróciliśmy już jakiś czas temu...a ja w dalszym ciągu nie wiem gdzie podziały sie moje dętki, będę wdzięczna jak dowiem się kto je ma
Czekam na odzew.
Hmm dętki? Jeśli chodzi Ci o zapasowe, to ja ich nie mam, ale podejrzewam, ze Liss brał je pewnie od ciebie. Swoją drogą - brakuje już tak trochę tych dłuższych wypraw na rowerkach...
kR
w gwoli wyjasnienia to detki od samego poczatku miala w plecaku Mysza!!! Po wyprawie nei mam pojecia co znimi sie stalo!! Bodajrze wy je potem braliscie na ERO!!!
lg
owszem chodzi mi o te zapasowe, a dokładniej 2 moje, miała je w plecaku Myszka bo nikt inny nie miał miejsca. Cały problem polega na tym,ze ja je troszke bardzo potrzebuje a niechciałabym kupować nowych. Byłabym zobowiazana jakby się znalazły
Hmm, wychodzi chyba na to, że ja je mam. Tylko muszę jakoś zidentyfikować, które to, bo jakoś taki dętek rowerowych u mnie to od groma . Postaram się to dziś zrobić i dam cynka jakby co.
Pzdr
kR